26 października 2014

Znaleźć wyjście...

          Budzisz się w pędzącej do góry, kołyszącej się na wszystkie strony windzie. Otacza cię jedynie ciemność i przerażające dźwięki skrzypiących łańcuchów. Twój umysł jest pusty. Wszystkie twoje wspomnienia skrzętnie wymazane. Znasz tylko jedno - swoje imię.

          W takiej właśnie sytuacji James Dashner, autor powieści pt. "Więzień Labiryntu", umieścił Thomasa - głównego bohatera książki. Kiedy winda w końcu się zatrzymuje, nad chłopakiem otwierają się drzwi. Oślepia go jaskrawe światło słońca, a do jego uszu docierają krzyki rozemocjonowanych ludzi. Kiedy wychodzi na zewnątrz, staje twarzą w twarz z około pięćdziesięcioma chłopcami. Dowiaduje się, że znajduje się w Strefie - ogromnym miejscu umieszczonym w samym środku labiryntu, z którego jeszcze nikt nie znalazł wyjścia.

          Thomas - tak jak wszyscy główni bohaterowie wszystkich powieści - jest inny. Ale w jaki sposób? I co oznacza jego przybycie? Czemu dzień po nim pojawia się następny, nieprzewidziany więzień? Czy to już koniec? Czy znajdą wyjście? Myślę, że nie zadziwię Was odpowiedzią - przeczytajcie sami.

          Pomysł na powieść autor miał świetny. Naprawdę godny podziwu. Kiedy tylko zaczęłam czytać tę książkę czułam, że będzie dobra. Niestety, trochę się zawiodłam. Jak dla mnie była zbyt dziecinna, a użyte w niej słownictwo miejscami zbyt górnolotne i w raczej niepożądany sposób kontrastowało z infantylnymi wypowiedziami bohaterów. Ale nie sugerujcie się moją opinią - to zapewne tylko wrażenie po trzech miesiącach spędzonych z kryminałami i horrorami. Sądzę, że jeszcze trochę czasu minie, zanim nauczę się na nowo cieszyć fantastyką młodzieżową.

         Zawiodłam się również na fabule. Spodziewałam się więcej krwi i dokładniejszych opisów walki. Moim zdaniem powieść ta nie jest godna porównywania jej do "Igrzysk Śmierci". Zdecydowanie przegrywa ze wspaniałą trylogią Suzanne Collins, która od początku do końca trzyma się wymyślonej przez siebie konwencji i jest w tym bardzo konsekwentna.

          Mówiąc (pisząc) szczerze, kiedy przeczytałam pierwszy rozdział sądziłam, że książkę tę napisał amator. Wtedy mogłabym wybaczyć górnolotne słownictwo i olbrzymi kontrast pomiędzy poszczególnymi akapitami. Jednak James Dashner nie jest debiutantem, co dyskwalifikuje go całkowicie od jakiejkolwiek ulgi przy ocenianiu jego twórczości.

          Zakończenie - z jednej strony oczywiste. Z drugiej - zupełnie zaskakujące. Miałam wrażenie, jakby autor na sam koniec pisania nagle wpadł na pomysł absolutnego wykręcenia wszystkiego do góry nogami. Końcówka powieści zupełnie nie klei się z całą resztą. Jest jakby osobnym wątkiem, z tymi samymi bohaterami.

          Może jednak oceniam zbyt surowo. Moja jedenastoletnia siostra czytała tę książkę z wielką fascynacją i zaraz po jej zakończeniu pochłonęła następną część. Aktualnie czeka na to, aż będę miała czas, by pójść do biblioteki po ostatnią. Uważam, że jeśli dzieciom w jej wieku podobała się ta powieść, to jak najlepiej o niej świadczy. Ja chyba po prostu już wyrosłam z takiej literatury.

          Myślę, że mogę z czystym sumieniem polecić tę książkę wszystkim, którzy są gorącymi fanami fantastyki młodzieżowej. Sądzę, że się nie zawiedziecie. Jeśli jednak jesteście bardziej wymagający - możecie zwrócić uwagę na kilka niedociągnięć oraz miejscowej braku spójności. Najlepiej będzie, jeśli po prostu sami ją przeczytacie i wyrobicie sobie własne zdanie na ten temat.

          Niedawno w kinach mogliście zobaczyć ekranizację powieści. Ja jeszcze nie zdążyłam obejrzeć tego filmu, ale mam nadzieję, że w najbliższej przyszłości czas mi na to pozwoli.

          6/10



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz