Sobota, 20 lipca 2013r.
Dziś jest jeden z
dziwniejszych dni w moim życiu. Postanowiłam podzielić się moimi myślami z
kartkami pamiętnika. Nigdy nie myślałam, że do tego dojdzie, ale wiele rzeczy
kiedyś było dla mnie nie do pomyślenia, a teraz to właśnie one są nieodłącznym
elementem mojego życia. Postaram się zacząć od początku i uporządkować moje
myśli zanim znikną zupełnie i chyba zrobię to, jak na polskim w czwartej
klasie… inaczej nie potrafię, a muszę
wyrzucić z siebie myśli, jest ich za dużo. Potem postaram się pisać po prostu,
co się działo w ciągu dnia. O ile nie zapomnę…
Na początek: kim jestem?
Nastolatka. Konkretniej: siedemnastolatka. Żyje w centrum miasta z rodzicami i
królikiem. Właściwie szkieletem królika, bo prawie nikt się nim nie zajmuje –
kiedyś byłam to ja, ale teraz… czasami mam wyrzuty sumienia z powodu Bimbusia
(szkieletu), ale nie na długo. Nie chodzę do szkoły. I tak nikt mnie tam nie
chcę.
Jak wyglądam? Mam
zniszczoną skórę twarzy, sięgające pasa blond włosy z rozdwojonymi końcówkami,
które wyglądem bardziej przypominają siano niż cokolwiek innego, a na pewno, nie
piękne włosy, które znamy z telewizji. Moją twarz „przyozdabiają” piwne oczy,
które kiedyś uwielbiałam, ale ostatnio znienawidziłam je przez ich kolor. Moja
skóra jest wyniszczona i wysuszona – już dawno skończyłam z kupowaniem kosmetyków
– pieniądze są mi potrzebne do czegoś innego. Ostatnio przytyłam.
Jaka jestem? Zniszczona,
samotna, zła, beznadziejna i uzależniona. Moje „życie” skupia się na piciu
ogromnych ilości taniego alkoholu razem z żulami z sąsiedztwa – tylko oni mnie
chcą i potrzebują (niestety, mi też są potrzebni), bo dostaję regularnie od
rodziców pieniądze – przekazuję je moim „kolegom”, a oni, że są pełnoletni,
kupują nam ogromne ilości taniego alkoholu, którym wszyscy zaspokajamy swoje
potrzeby.
Teraz skupię się na tym, kim
byłam: zwykłą, aż za bardzo poukładaną nastolatką, chociaż niezbyt
utalentowaną. Nic nie potrafiłam obliczyć, więc nauczyciele traktowali mnie
jako „słabe ogniwo”, a przez to, że byłam cholernie nieśmiała, nie miałam
żadnych znajomych. Moi rodzice nie kochają mnie, tylko pieniądze. Sami kiedyś
przyznali, że jestem na tym świecie przez przypadek. Po prostu nie powinno mnie
tu być. Moje życie nie ma sensu, bo ja nie jestem sensem niczyjego życia i nikt
nie jest sensem mojego. Od kilku lat zastanawiam się, co ja robię na tym
świecie. W wieku około trzynastu lat zaczęłam pić. Starałam się zatopić smutki,
jak na filmach. Niestety, to tak nie działa.
Alkohol zniszczył moje
życie doszczętnie, tak, jak niedługo zginie Bimbuś. Powoli jestem niszczona,
kawałek po kawałku, jedna komórka za drugą. Ale nie mogę przestać. Najgorsze
jest właśnie to, że wpadłam w alkoholizm jak do studni – wpaść było mi bardzo
łatwo, ale wyjść jest trudniej. Kurwa, to jest przecież niemożliwe!
Ciągle towarzyszy mi
wrażenie, że zapadam się coraz bardziej i bardziej, spadam głębiej i głębiej,
aż w końcu wpadnę pod ziemię i nikt mnie stamtąd już nie wyciągnie. Ba! W dni
takie, jak dzisiaj, kiedy to jestem jako-tako trzeźwa, jestem nawet pewna, że
moje dni są policzone. A liczba ta nie jest duża. Jestem tak tego pewna, że
momentami zastanawiam się czy może Bóg jednak istnieje… nie wierzę w niego. Nigdy
nie wierzyłam, ale… Tak, teraz rozumiem wszystkie te pobożne babcie, które
większość emerytury przesiadują w kościele. Wiem, jak to jest czuć oddech
śmierci na karku.
Jednak najgorsze w tym
wszystkim jest to, że sama nie znam siebie. Czuję, jakby we mnie toczyła się
walka. Mała ja, ta nieśmiała dziewczynka, która nie zna świata i której nikt
nie lubi, przegrywa walkę z alkoholem. Cały czas jednak bije się z nim reszta
właściwej mnie, tak mi się wydaje, chociaż sama nie wiem, jak ta „właściwa ja”
wygląda i jak się zachowuje. Mam nadzieję, że w ogóle istnieje i nie jest to
tylko wymysł mojej nie do końca trzeźwej głowy. Nie pamiętam, kiedy ostatni raz
byłam w pełni trzeźwa. Nic już prawie nie pamiętam…
Teraz chyba przyszedł
czas na samoocenę? Jestem do dupy. Nie nadaję się do niczego. Jedyne, co mnie
chyba chce, to napój w kolorze moich przeklętych oczu, a i tego nie jestem
pewna. Nikt nie chce takiej przyjaciółki, jak ja, nikt nie chce nawet takiej
znajomej. Nawet moi rodzice mnie nie chcą, a żule tylko mnie potrzebują. Nie. Oni
też nie potrzebują MNIE. Potrzebne są im tylko moje pieniądze. Jestem do
niczego.
Niedziela, 21 lipca 2013r.
Jeszcze pamiętam. Miałam
pisać, co się działo i wyrzucać swoje myśli z siebie. Większości myśli i tak
nie pamiętam, bo moje życie to takie zdjęcia i przebłyski. Po prostu czasami
lekko trzeźwieję.
Co się dzisiaj działo?
Hmm. Ciężko. Wiem, że poszłam z bezimiennymi „kolegami” do baru. Nikt się tam
nie przejmuje, ile mam lat, jeśli jestem w otoczeniu „bandy” Ważne, żebym
dawała kasę, wiec jestem tam jednym ze stałych klientów.
Taki jeden, w
potłuczonych okularach, któremu stawiałam kolejne piwo, powiedział, że jakiś
rudy typek zapytał mnie, jak mam na imię. Nie wiedziałam. Nie wiedziałam, jak
mam na imię! Najgorsze jest to, że nawet teraz nie potrafię sobie przypomnieć,
jak się nazywałam. Nikt nie woła mnie po imieniu – nie ma osoby, która by tego
potrzebowała do czegokolwiek. Moi rodzice nie odzywają się do mnie. Ja do nich
też. Nie mam takiej potrzeby. Nasze relacje polegają na cichej transakcji. Oni płacą
i nie oczekują. Mają mnie daleko.
Powoli staję się jedną z
żuli. Z tych mieszkających na ulicy, którzy nie mają imienia ani nazwiska. Tych,
których wszyscy opuszczają. Biedaków, których każdy omija na ulica, bo oni mają
tylko alkohol. Chociaż właściwie, to nawet tego nie mają. To alkohol ma ich. I
nie wypuści, dopóki nie zginą. I mnie też to czeka.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz